Recenzja filmu

Terrifier 3 (2024)
Damien Leone
Lauren LaVera
David Howard Thornton

Cicha noc, krwawa noc

Prawo serii jest równie bezwzględne jak piła mechaniczna zanurzająca się w miękkim ciele. Stojący za sterami produkcji Damien Leone dobrze wie, że ma być więcej i mocniej.
Cicha noc, krwawa noc
Nie rozmawialibyśmy dziś o "Terrifierze 3", gdyby nie słaby żołądek pewnego widza. Kinoman poległ w starciu z klaunem Artem (David Howard Thornton); skonsumowany w trakcie seansu drugiej odsłony serii popcorn wylądował z powrotem w pudełku (przynajmniej taką mamy nadzieję), a twórcy dostali najlepszą reklamę, jaką mogli sobie wymarzyć. Ich dzieło ze zrealizowanej za śmieszne pieniądze (250 tysięcy dolarów) produkcji dla koneserów oldschoolowego gore awansowało do pierwszej ligi najbardziej hardkorowych horrorów wszech czasów. Sądząc po box office'owych wynikach (ponad 15 milionów dolarów), chętnych do sprawdzenia swojej wytrzymałości nie brakowało. 


Prawo serii jest równie bezwzględne jak piła mechaniczna zanurzająca się w miękkim ciele. Stojący za sterami produkcji Damien Leone dobrze wie, że musi być więcej i mocniej. O ile "Terrifier 2" zasłynął więc sceną, w której Art z sadystyczną radością torturuje dogorywającą dziewczynę, pocierając jej rany solą, o tyle symbolem trzeciej części zostanie zapewne ściąganie twarzy z czaszki i towarzysząca mu masturbacja odłamkiem szkła (nie mówicie potem, że nie ostrzegałam). Doświadczenie zebrane na stanowiskach charakteryzatora i twórcy efektów specjalnych każe reżyserowi ograniczyć CGI do minimum, dzięki czemu jego film wyróżnia się na tle współczesnych horrorów, estetyką nawiązując do klasycznych dzieł Herschella Gordona Lewisa – "Święta krwi", "Czarodzieja Gore" czy "Krwawej orgii".

Damien Leone wydaje się zresztą duchowym spadkobiercą reżysera nazywanego ojcem chrzestnym kina gore. Nawet jeśli między "Masakrą w Halloween" a "Terrifierem 3" widać ewolucję w postaci uwiarygodnionej psychologii bohaterów i rozbudowanej mitologii, a fabuła nie prowadzi już tylko od morderstwa do morderstwa, radosna eksploatacja okrucieństwa wciąż pozostaje znakiem rozpoznawczym serii. Twórcom nie sposób odmówić na tym polu pomysłowości, a oglądając efekt ich pracy, łatwo odnieść wrażenie, że świetnie bawili się na planie. Jak przystało na rasowy splatter, estetyzują przemoc, co pozwala im zakpić z kultu seryjnych morderców. 

Rezygnując z osadzenia akcji w Halloween, Damien Leone i spółka wychodzą poza ramy dotychczasowych zainteresowań. Boże Narodzenie nie jest dla nich jedynie dekoracją, lecz pretekstem do eksploracji cyklu świątecznych slasherów w rodzaju  "Czarnych świąt" czy "Cichej nocy, śmierci nocy". Przejmując kostium świętego Mikołaja, Art bezlitośnie naigrywa się z merkantylnego wymiaru świąt, teoretycznie będących przecież czasem refleksji i pojednania. Twórcy nie oglądają się jednak na żadne świętości. Chętnie sięgają po chrześcijańską symbolikę, która w ich rękach nabiera obrazoburczego charakteru. 


Połączenie makabry z humorem pozwala ustawić "Terrifiera 3" w jednym szeregu z takimi klasykami jak "Martwe zło 2" Sama Raimiego czy "Martwica mózgu" Petera Jacksona. Szczególne zasługi na tym polu ma rzecz jasna David Howard Thornton. Jego charyzma bez wątpienia jest jednym z fundamentów sukcesu serii. Choć grany przez niego Art wzbudza grozę jako bezwzględny morderca z tej samej ligi co Michael Myers ("Halloween") czy Freddy Krueger ("Koszmar z ulicy Wiązów"), potrafi też bawić. Przerysowana mimika, żywcem wyjęta z kina niemego, i slapstickowa energia wyróżniają go spośród innych ekranowych psychopatów. Na pochwały zasługują też Samantha Scaffidi – ukryta pod imponującą charakteryzacją, która co wrażliwszych widzów przyprawi o mdłości – oraz Lauren LaVera. Wracająca do roli Sienny Shaw aktorka wyrasta na nową królową krzyku.

Choć Damien Leone puszcza oko do widza, nawiązując do klasyki gatunku lub pozwalając sobie na autotematyczne żarty, "Terrifier 3" nie pozuje na poważne arcydzieło współczesnego kina grozy. To kino, którego jedyną ambicją jest dostarczyć rozrywki spragnionym mocnych wrażeń kinomanom. Jeśli więc hektolitry sztucznej krwi i flaki wylewające się z rozcinanych prostetyków nie robią na was większego wrażenia, mam dla was dobrą wiadomość: święta przyszły w tym roku wcześniej.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '89. Absolwentka filmoznawstwa i wiedzy o nowych mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. Napisała pracę magisterską na temat bardzo złych filmów o rekinach. Dopóki nie została laureatką VII... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?